DOM RODZINNY I ÅšRODOWISKO, W KTÓRYM Å»YÅA KAROLINA.
Na lewym brzegu Dunajca, przy starym, wiodącym z Wołynia do Krakowa trakcie, w odległości ok. 20 km na północny zachód od Tarnowa, leży wieś Wał-Ruda - rodzinna wioska Karoliny. Niegdyś należała do klucza dóbr radłowskich, które do r. 1782, to jest do chwili przejęcia przez rząd austriacki, stanowiły własność biskupów krakowskich.
Mieszkańcy Wał-Rudy nie należeli do zamożnych. Gleba tu była piaszczysta, częściowo podmokła wskutek bliskości Dunajca i jego dopływu Kisieliny. Na wyżej położonych miejscach rozciągały się pola uprawne - dworskie i chłopskie; od strony północno-zachodniej granicę tworzyły rozległe lasy radłowskie. Najbliżej lasu położony był jeden z czterech przysiółków Wał-Rudy - Śmietana. W przysiółku tym żyła rodzina Kózków.
Nazwa przysiółka wywodzi się prawdopodobnie od nazwiska niejakiego Śmietańskiego, który, jak informują parafialne księgi metrykalne z XVII wieku był właścicielem znajdującej się tam karczmy-zajazdu. Z polecenia właściciela dóbr radłowskich, nadawaniem i wymierzaniem gruntów zajmował się wspomniany inżynier Śmietański. Właśnie w taki sposób dziadek Karoliny, Stanisław Kózka, otrzymał "na wieczność" osiem morgów gruntu. O Stanisławie niewiele wiadomo. Z przekazów, głównie rodzinnych, wynika, iż wraz z żoną Katarzyną z d. Bania, cieszyli się opinią ludzi pobożnych, pracowitych, żyjących w zgodzie z sąsiadami. Wśród pięciorga dzieci najmłodszy był Jan - późniejszy ojciec Karoliny. W 25 roku życia żeni się z Marią Borzęcką, córką zamożnej rodziny kmiecej w Wał-Rudzie. Wydarzenie to na pewno nie było czymś zwyczajnym, jeśli weźmie się pod uwagę, jak ważne przy ożenku były wówczas sprawy materialne. Największym bogactwem Jana były jego walory osobiste, dostrzegane i oceniane - jak widać wysoko - przez otoczenie.
Maria pochodziła z rodziny promieniującej religijnością a także, rzec by można, pewną kulturą na cały przysiółek. Jej ojciec, Tomasz Borzęcki, który podobnie jak Stanisław Kózka otrzymał "na wieczność" 9 morgów na Śmietanie, znany był z pobożnego życia. Podobnie jak mąż należała do Apostolstwa Modlitwy i do Żywego Różańca - była zelatorką. W każdą niedzielę przed sumą przewodniczyła w śpiewie różańca (do kościoła rodzina Kózków pokonywała znaczną odległość: 7,5 km do Radiowa, zaś od r. 1912, to jest od czasu utworzenia nowej parafii w Zabawie - 5 km). Każdego roku pielgrzymowała "o chlebie i wodzie" do okolicznych sanktuariów maryjnych: Tuchowa i Odporyszowa. Była 13 razy pieszo w Kalwarii Zebrzydowskiej. Urodziła 11 dzieci.
Przez jeden rok po ślubie Maria i Jan Kózkowie mieszkali u matki Borzęckiej. Potem przenieśli się na własne 2-hektarowe gospodarstwo i do własnego skromnego domu,wybudowanego z wielkim wysiłkiem i staraniem. Dom był drewniany, kryty słomą, frontem zwrócony ku wschodowi, przegrodzony sienią. Po lewej stronie była izba mieszkalna, po prawej obora dla bydła. Do domu prowadziły jedne drzwi. Wchodziło się najpierw do obory, potem do sieni i dopiero do mieszkania. Na południowej ścianie dobudowano komórkę na zboże - na północnej zaś pomieszczenie dla konia. W izbie mieszkalnej były dwa okna - jedno na ścianie frontowej, drugie od południa. Sufit z desek ułożonych na belkach. Na środkowej wyryte litery IHS. Ściany lepione gliną i pobielane wapnem. Piec z okapem, dwa łóżka, stół,ława, święte obrazy na ścianach.
Kózkowie żyją tu wraz z dziećmi w zgodzie pośród nieustannej pracy. Miarą ich pracowitości i troski o przyszłość dzieci jest powiększenie stanu posiadania z 2 do 6 hektarów gruntu. Uciążliwą i wyczerpującą pracę osładzało wzajemne zrozumienie, wielka miłość, cierpliwość i wytrwałość w realizowaniu powziętych zamierzeń. Szczególny wpływ na rodzinę miała matka. Starannie przygotowywała każde dziecko do spowiedzi i I Komunii św. Pięcioro z nich doprowadziła do Komunii św. w Radłowie, troje w nowym kościele w Zabawie. Z czasem w nauce katechizmu wyręczać ją zacznie Karolina.
Dni powszednie u Kózków były prawie zawsze takie same. Rodzice wstawali do pracy o godz. 4°°, dzieci o 5°°. W zimie wstawano o godzinę później. Rodzice głośno śpiewali Godzinki, każde z osobna, podczas wypełniania odpowiedniej posługi w gospodarstwie. Dzieci budziły się w czasie tego śpiewu, myły się i ubierały. Następnie cała rodzina odmawiała pacierz przed obrazem Najświętszego Serca. Po wspólnej modlitwie zasiadano do śniadania. Jadano różne polewki, barszcz, żur z ziemniakami lub chlebem, chleb z mlekiem, a w święta nawet kawę i chleb z masłem albo serem. Dzięki matce, która pochodziła z zamożnej i kulturalnej rodziny, posiłki, choć skromne, przygotowywane były z pewną starannością. Po śniadaniu rozchodzono się do zajęć: do szkoły, do gospodarstwa, "na pańskie".
Południową porą cała rodzina odmawiała "Anioł Pański" i zasiadała do wspólnego obiadu. Zazwyczaj były to ziemniaki z kapustą okraszoną masłem lub słoniną, czasem groch, kasze - najczęściej z kukurydzy. W święto kluski pszenne albo pierogi z serem. Po obiedzie znów wszyscy powracali do pracy. Kolację spożywano zazwyczaj o zmierzchu. Jadano ziemniaki pozostałe z obiadu i kwaśne mleko, kasze na mleku, polewki z ziemniakami albo chlebem. Przed kolacją odmawiano "Anioł Pański" i śpiewano Wszystkie nasze dzienne sprawy. Do tej wieczornej pieśni szczególnie przywiązany był ojciec - mawiał, że po jej odśpiewaniu czuje się, jak gdyby już był syty. Modlitwę przy posiłku odmawiał ojciec, a pod jego nieobecność matka. Kiedy obydwoje byli poza domem, modlitwom przewodniczyła Karolina. Modlitwy poranne i wieczorne prowadziła zawsze matka. Niedziele i święta obchodzono szczególnie uroczyście. Nie wolno było wykonywać żadnych zbędnych prac - w sobotę czyszczono buty, sprzątano gospodarskie obejście, przystrajano kwiatami obrazy. O godz. 8°° wychodzili do kościoła rodzice a czasem również Karolina, aby zdążyć na śpiewanie różańca, które odbywało się zawsze przed sumą. Młodsze dzieci, zazwyczaj z Karoliną, udawały się do kościoła nieco później; zawsze jednak jedno ze starszych dzieci pozostawało w domu. Suma była jedyną Mszą św. niedzielną w kościele zabawskim, odprawianą o godz. 10°°. W niedziele Wielkiego Postu po sumie rozpoczynała się Droga Krzyżowa, a po niej Gorzkie Żale. Po powrocie z kościoła i obiedzie większość członków rodziny udawała się na nieszpory, pozostali śpiewali nieszpory w domu. W niedzielne popołudnia w domu Kózków zbierali się chętnie sąsiedzi na głośne czytanie książek i czasopism, na śpiewanie pieśni i wspólną modlitwę, zwłaszcza w okresie Bożego Narodzenia - przy jedynej w przysiółku szopce. Z tego powodu dom Kózków otrzymał żartobliwą, ale jakże wiele mówiącą azwę "Betlejemki" "Jerozolimki".
Środowisko religijne przysiółka w niemałej mierze było odzwierciedleniem życia religijnego parafii. Przez długi czas, od chwili powstania osiedla Wał-Rudy, ośrodkiem życia duchowego wioski był kościół i parafia w Radłowie. Mały, zabytkowy kościół, w którym proboszczem był niegdyś sławny Stanisław Hozjusz, nie mógł pomieścić wszystkich parafian, więc w 1910 r. zabrano się do budowy nowego kościoła w Zabawie. Ten kościół stał się ośrodkiem nowo powstałej parafii, do której przyłączono wieś Wał-Rudę. W lipcu 1913 r. przybył do Zabawy jej pierwszy duszpasterz - ks. Władysław Mendrala. Gorliwość proboszcza stała się rychło widoczna w wielu dziedzinach. Pilnie katechizował, starannie przygotowywał dzieci do I Komunii św., wiele spowiadał. Budził i rozwijał kult Najświętszego Serca Jezusa,nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny oraz Świętych, zwłaszcza św. Stanisława Kostki - patrona młodzieży. Szczerością swych działań i zatroskaniem o dobro powierzonych mu wiernych zdobył sobie uznanie i szacunek całej parafii. W takim to środowisku, w religijnej atmosferze Wał-Rudy, dnia 2 sierpnia 1898 r. przyszła na świat Karolina, jako czwarte z kolei dziecko Jana i Marii Kózków. Ochrzczona została 7 sierpnia w kościele parafialnym w Radłowie przez ks. Józefa Olszowskiego, w obecności rodziców chrzestnych - Jana Kosmana i Karoliny Łopuszyńskiej.
NAUKA W SZKOLE I DZIAŁALNOŚĆ APOSTOLSKA KAROLINY.
Naukę w szkole wiejskiej Karolina rozpoczęła w 1906 r. Była to tzw. szkoła czteroklasowa -nauka trwała sześć lat. Po jej ukończeniu Karolina uczęszczała ponadto do tzw. klasy uzupełniającej, gdzie lekcje odbywały się trzy razy w tygodniu. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności zachowała się fotografia Karoliny, reprodukowana ze zdjęcia grupowego uczennic i uczniów, wraz z kierownikiem szkoły Fr. Stawiarzem. Na zdjęciu widać Karolinę tuż obok kierownika, częściowo zasłoniętą przez stojące przed nią koleżanki. Rysy twarzy wyraziste, twarz harmonijna, raczej podłużna, czoło wysokie, włosy bujne, zaczesane gładko do tyłu. Współcześni jej świadkowie uzupełniają ten obraz informacją, że włosy miały odcień kasztanowy, jakby nieco rudy; twarz miła i pociągająca, znaczona tu i ówdzie plamkami piegów. Wzrostem i budową fizyczną Karolina przewyższała rówieśniczki.
Duchową sylwetkę dobrze zdają się odzwierciedlać nadawane jej przez otoczenie określenia: "prawdziwy anioł", "najpobożniejsza dziewczyna w parafii", "pierwsza dusza do nieba". Codzienne życie Karoliny w pełni uzasadniało powyższe określenia. Bardzo gorliwie uczestniczyła we Mszy św. i tak długo, jak było możliwe, adorowała Jezusa w tabernakulum.Miała wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej. Szczególnie w okresie Wielkiego Postu towarzyszyła Jezusowi Cierpiącemu, odprawiając Drogę Krzyżową, uczestnicząc w niedzielnych Gorzkich Żalach, ofiarowując Zbawicielowi związane z tym niedogodności i wyrzeczenia. Najświętsze Serce Jezusa czciła w każdy pierwszy piątek miesiąca, przystępując do spowiedzi i przyjmując Komunię św. wynagradzającą. Wobec Najświętszej Dziewicy żywiła dziecięcą ufność oraz miłość, mawiając o Niej "moja Matka Boża". Codziennie odmawiała różaniec. Modlitwa ta dostarczała jej wiele wewnętrznej radości.
Gorąca miłość ku Bogu objawiała się w posłuszeństwie Bożym przykazaniom. Była wzorową uczennicą. Ze szczególnym zamiłowaniem uczyła się religii. Znajomość prawd Bożych pogłębiała przez czytanie Pisma Świętego, żywotów świętych oraz innych książek i czasopism religijnych. W pracy była niestrudzona: "robota paliła się jej w rękach" - mówiono. Pomagała rodzicom, pomagała sąsiadom, głównie w pracach polnych, służyła rodzeństwu, między innymi szyjąc dla nich odzienie. Była bardzo wrażliwa na cierpienia drugich, zwłaszcza chorych, którym starała się pomóc na miarę swych możliwości. Swą życzliwością i dobrocią wprowadzała w otoczenie dużo optymizmu i radości.
Apostolska działalność Karoliny uzewnętrzniała się w znacznej mierze w działalności grup parafialnych. Były to: Apostolstwo Modlitwy, Bractwo Wstrzemięźliwości, Żywy Różaniec. We wszystkich była jedną z pierwszych zapisanych osób. Działała w nich jako zelatorka bądź też w inny podobny sposób. Działalność ta musiała być bardzo owocna, skoro proboszcz Zabawy, ks. Wł. Mendrala, zapewniał, że Karolina była mu prawą ręką w organizowaniu życia parafialnego. Podobną apostolską gorliwość ujawniała w rodzinnym przysiółku,pomagając swemu wujowi Fr. Borzęckiemu w prowadzeniu wioskowej czytelni.
Tak schematycznie zarysowana postać Karoliny, prosta i czytelna, zawiera jednak w sobie pewną tajemnicę. Otóż z jednej strony jej skromne, wiejskie życie daje się zamknąć w stosunkowo niewielu zdaniach. Z drugiej jednak, zwłaszcza przy bliższym zaznajomieniu się, dostrzega się u niej wielkie bogactwo życia religijnego; jakby namacalnie odczuwa się obecność łaski Bożej. Z jednej strony - jak zeznają naoczni świadkowie - jej postępowanie mieściło się w ramach zwyczajnej, choć gorącej pobożności wiejskiej. Z drugiej zaś, ci sami świadkowie, ludzie religijni i trzeźwi, dają wyraz przekonaniu, iż Karolina w swym życiu nie popełniła nawet grzechu lekkiego, a jej cnoty nosiły znamię heroiczności.
WYBUCH WOJNY - OPIS WYDARZEŃ 18 LISTOPADA 1914 ROKU.
Wielka zawierucha światowa, zapoczątkowana głośnym zamachem w Sarajewie i wypowiedzeniem wojny przez Austrię dnia 28 lipca 1914 r., rychło dała znać o sobie w małej,galicyjskiej wiosce Wał-Ruda. W pierwszej fazie wojny wojska rosyjskie znalazły się na ziemiach zaboru austriackiego. Po zajęciu Tarnowa, dnia 10 listopada, posuwały się na zachód, w ślad za wycofującymi się Austriakami. W kilka dni później Rosjanie zajęli Radłów i zaraz potem pojawili się w Zabawie oraz w Wał-Rudzie. Mieszkańców ogarnął przestrach wobec niewiadomej przyszłości, zwłaszcza że w wiosce pozostali nieliczni mężczyźni,przeważnie zaś dzieci i kobiety. Te ostatnie najbardziej były narażone na napaści ze strony zachodzących do domów żołnierzy.
Już, w pierwszym dniu pobytu wojsk okupacyjnych jakiś żołnierz wszedł do domu Kózków.Karolina, która siedziała wtedy przy maszynie i szyła, poderwała się natychmiast i wyszła z izby. Żołnierz nie wyrządził jednak nikomu żadnej krzywdy; poczęstowany jedzeniem odszedł.
Pamiętny dzień 18 listopada był drugim dniem pobytu wojsk w Wał-Rudzie. Rankiem tego dnia Karolina wyraziła pragnienie udania się do kościoła. "Chciałabym pójść do kościoła -mówiła matce - bo tak się dzisiaj czegoś boję." W kościele odbywała się nowenna ku czci św.Stanisława Kostki. Okazało się, że i matka miała jakieś niedobre przeczucie. Stanowczo zabroniła wyjścia, uważając, że będzie bezpieczniej, jeśli Karolina zostanie w domu, a na nowennę pójdzie ona sama wraz z młodszą córką Teresą. Tak się też stało. Matka udała się do kościoła, Karolina zaś pozostała w domu razem z ojcem, siostrą Rozalią i maleńkim braciszkiem Władysławem, w kołysce.
Około godziny 9°° nieoczekiwanie wszedł do domu uzbrojony żołnierz rosyjski. Później okazało się, że był to ten sam, któremu w sąsiedztwie bezpośrednio przedtem szczęśliwie uciekła napastowana przez niego młodsza koleżanka Karoliny, Maria Gulik. Gdy wszedł,Karolina przygotowywała akurat śniadanie domownikom, ojciec zaś nosił ze stodoły paszę dla bydła. Uzbrojony żołnierz (uzbrojenie według relacji fana Kózki i córki Rozalii składało się z przewieszonego przez ramię karabinu i czegoś w rodzaju szabli u boku), rozejrzawszy się wokoło, zapytał, gdzie są wojska austriackie, na co Karolina odpowiedziała, że nie wie i natychmiast poleciła młodszej siostrze Rozalii przywołać ojca. Przybył spiesznie. Żołnierz powtórzył pytanie, które zresztą nie miało sensu, ponieważ o kierunku wycofywania się Austriaków wiedzieli lepiej ścigający Rosjanie niż przestraszeni mieszkańcy wioski. Usłyszał więc taką samą jak przedtem odpowiedź. Ojciec usiłował jeszcze poczęstować go chlebem, masłem, śmietaną, ale żołdak odtrącił to wszystko.
W tej samej chwili Karolina spróbowała wymknąć się z mieszkania. Żołnierz jednak zastawił wyjście, przytrzymując nadto drzwi klamką. Chwyciwszy następnie Karolinę za rękę, kazał jej oraz ojcu ubierać się w drogę, rzekomo do komendanta, mówiąc przy tym do Karoliny: "Ładna jesteś, ty mi drogę pokażesz!" Napadnięci próbowali protestować i tłumaczyć się niewiedzą, ale wywołało to tylko większą wściekłość żołnierza. Karolina, szarpnięta gwałtownie ku drzwiom, zaledwie miała czas po raz ostatni spojrzeć na obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy, zarzucić na siebie kurtkę brata i chusteczkę na głowę.
Wyszedłszy z domu, ojciec i Karolina skierowali się ku wsi, w nadziei, że w razie niebezpieczeństwa łatwiej tam będzie o ratunek. Żołnierz jednak rozkazał stanowczo: "Idziemy do lasu". Pozostawiona w domu Rozalia wyszła na dwór, wołając z płaczem: "Tato wróć! Karolino wracaj!" Żołnierz odwrócił się i pogroził jej pięścią. Wkrótce po wejściu w las, napastnik przyłożył ojcu lufę karabinu do głowy,nakazując wrócić do domu. Ten jednak prosił usilnie, aby on sam mógł iść dalej, zaś Karolina niechaj wraca do domu. Także Karolina prosiła: "Tato, nie odchodź". Prośby na nic się jednak zdały i sterroryzowany ojciec, oszołomiony szybkością następujących po sobie wydarzeń, zawrócił, udając się do swego szwagra Macieja Głowy. Przyszedłszy tam zaledwie mógł wykrztusić, co się stało. Mówił nieskładnie: "W lesie... Karolina... żołnierz". Tymczasem Karolina pozostała sam na sam z dzikim i uzbrojonym złoczyńcą, który przemocą prowadził ją w głąb lasu.
Żołnierz przytrzymywał karabin na lewym ramieniu, prawą zaś ręką trzymał i popychał idącą. W pewnym jednak momencie - dziewczyna wyrwała się i zaczęła uciekać. Całe zdarzenie widziało dwóch świadków. Relacja tych świadków oraz wszystkie inne spowodowały wielkie poruszenie we wsi. Proboszcz, ks. Wł. Mendrala, udał się natychmiast z protestem do komendy wojsk rosyjskich. Rozpoczęto poszukiwania w lesie. Do poszukiwań przydzielono kilku żołnierzy. Dowództwo wojskowe przekazało - jak zapewniano - meldunki do okolicznych posterunków. Na próżno. Poszukiwania nie przyniosły żadnego rezultatu.
W domu Kózków tymczasem wszyscy przezywali najczarniejsze chwile. Za każdym skrzypnięciem drzwi podrywano się ze słowami: "Karolina wraca". Nie wracała. Maria Kózkowa czyniła wyrzuty mężowi, mówiąc, że raczej dałaby się porąbać niż miałaby opuścić Karolinę. Mieszkańcy wioski nie obwiniali jednak ojca. Znając go wiedzieli, że uczynił to w najwyższym przerażeniu, niemal nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. On sam przeżywał wszystko podwójnie boleśnie i jakby nie mogąc znaleźć innego wytłumaczenia dla zaistniałych wydarzeń, zwykł mawiać do końca życia: "Tak się stało - Bóg tak chciał".
Po dwóch tygodniach, dnia 4 grudnia, jeden z mieszkańców wioski, Franciszek Szwiec, zbierający w lesie drwa natknął się na martwe ciało Karoliny. Znajdowało się po przeciwnej stronie lasu, a więc nie tam, gdzie poszukiwano, ale na trzęsawisku w odległości zaledwie kilkudziesięciu metrów od otwartego pola. Karolina leżała na wznak, z prawą dłonią zaciśniętą, wspartą na łokciu drugiej ręki, i skierowaną ku górze. Lewa ręka, ściskająca chustkę w zaciśniętej pięści, leżała na ziemi. Pod głową i barkami znajdowała się kałuża zamarzniętej i siąkłej w ziemię krwi. W pewnej odległości znaleziono porzucone, być może dla ułatwienia ucieczki, buty Karoliny, jeszcze dalej kurtkę.